Dostępność cyfrowa to termin, który w ostatnich miesiącach odmieniamy przez wszystkie przypadki. WCAG, ADA i europejski akt o dostępności sprawiają, że coraz więcej firm oferuje tworzenie stron www dostępnych dla osób z niepełnosprawnościami. Czym jednak jest prawdziwa dostępność? I czy osiągnięcie standardu WCAG na poziomie dwóch lub trzech A to wszystko, co musimy zrobić?
Jak często korzystasz z ułatwień umożliwiających korzystanie z internetu lub kultury? Jeśli jesteś osobą pełnosprawną i nie zajmującą się tematem dostępności, zapewne odruchowo powiesz: nigdy. Tymczasem każdy z nas, niezależnie od stopnia sprawności ciała, powinien podziękować elementom dostępności cyfrowej. Czy to w sytuacji, gdy zdarza Ci się powiększać tekst na ekranie smartfona, bo zapomniałeś okularów z domu, czy wtedy, gdy oglądasz film z napisami, by nie budzić śpiącego obok dziecka, dotykasz udogodnień, które zmieniają życie osób (nie tylko) z niepełnosprawnościami.
W Polsce aktualne przepisy dotyczące dostępności reguluje Ustawa z 4 kwietnia 2019 r. o dostępności cyfrowej stron internetowych i aplikacji mobilnych podmiotów publicznych (ustawa o dostępności cyfrowej). Obowiązuje ona podmioty publiczne. Jednak już w 2025 wchodzi Europejski Akt o Dostępności (EAA), czyli unijna dyrektywa mająca zapewnić większy dostęp do usług i produktów dla osób z niepełnosprawnościami, a co za tym idzie budować społeczeństwo włączające. I te przepisy dotyczą już nie tylko podmiotów publicznych, ale też podmiotów gospodarczych. Oznacza to, że dostępność cyfrowa stopniowo zaczyna dotykać każdego z nas, byśmy nauczyli się, że dostępność to prawo człowieka, a nie „widzimisię” (jak osoby z niepełnosprawnościami czasami słyszą). I że tworzenie produktów dostępnych cyfrowo nie musi być trudne, jeśli od początku będziemy myśleć o grupie odbiorców z różnorodnymi potrzebami.
Jednak czym właściwie jest ta cała dostępność? Pozwolę sobie zacytować oficjalną definicję ze strony rządowej:
„Dostępność cyfrowa sprawia, że z serwisów internetowych i aplikacji mobilnych mogą wygodnie korzystać osoby z różnymi niepełnosprawnościami np. wzroku, słuchu, ruchu, ale też z niepełnosprawnością intelektualną czy zaburzeniami poznawczymi.
Dostępność cyfrowa jest zatem jedną z cech, jakie powinny mieć rozwiązania cyfrowe, aby umożliwić korzystanie z nich jak największej grupie użytkowników”.
Oznacza to, że dostępność cyfrowa jest cechą, którą my – twórcy stron www, projektanci, twórcy aplikacji, UX-designerzy itd. – powinniśmy brać pod uwagę, tworząc nasze produkty. To cecha, która sprawia, że z danej aplikacji, strony itd. może korzystać jak najwięcej użytkowników, zarówno ci z zaburzeniami i niepełnosprawnościami, jak i ci w pełni sprawni. Natomiast z perspektywy ekonomicznej dostępność cyfrowa sprawia, że docieramy do większej grupy potencjalnych klientów i nie ryzykujemy oskarżeń o dyskryminację.
Dalej, na cytowanej stronie czytamy, że
„Wiele elementów niezbędnych dla osób z niepełnosprawnościami dla pozostałych użytkowników także będzie przydatna. Odpowiedni kontrast tekstu do tła wspiera odczytanie treści przez osoby słabowidzące, ale również starsze czy te, które korzystają z urządzeń mobilnych. Z napisów w filmie korzystają zarówno osoby słabosłyszące, jak i słabiej znające język czy oglądające film w głośnym otoczeniu”.
Dostępność cyfrowa sprowadza się jednak nie tylko do wprowadzania udogodnień w naszym projekcie, ale także do uwzględnienia różnorodnych sposobów korzystania z naszego produktu cyfrowego. Twórcy oficjalnej rządowej definicji zwracają uwagę na to, że część osób z niepełnosprawnościami może korzystać z technologii asystujących, a co za tym idzie, dostępność cyfrowa oznacza też takie projektowanie, by nasz produkt był obsługiwany z poziomu różnych interfejsów i aplikacji dostępnościowych.
Upraszczając, można pokusić się o stwierdzenie, że dostępność to włączenie w projekt konkretnych ułatwień oraz upewnienie, że nasza strona lub aplikacja będzie współdziałać z technologiami asystującymi. Czytając powyższe uproszczenie (które niestety nie jest moim wnioskiem, a obserwacją zachowań osób, które powierzchownie dotykają tematyki dostępności) nasuwa mi się jeden, kontrowersyjny wniosek, parafrazujący znane powiedzenie: „Skoro coś jest dla każdego, to jest do niczego”. Łatwo bowiem się patrzy na dostępność cyfrową, jak na cechę, którą zapewniamy poprzez „odhaczenie” obowiązkowych punktów. Kontrast, rozmiar czcionek, zainstalowana wtyczka dostępnościowa, współpraca strony z najpopularniejszymi czytnikami ekranu i voilà! mamy pełną dostępność cyfrową. Mamy? No nie do końca.
Istnieją standardy i ustawy, których celem jest zwiększenie dostępności stron www. Na przykład standard WCAG to opracowana przez konsorcjum W3C lista zaleceń, które mają uczynić stronę bardziej dostępną. To dokument, który poniekąd jest Biblią każdego, kto zajmuje się dostępnością – wyznacza reguły, ułatwiające projektowanie. Określa, na jakie cechy produktu należy zwrócić uwagę. Dzięki podzieleniu na 4 zasady (postrzegalność, funkcjonalność, zrozumiałość, solidność/kompatybilność), 13 wytycznych dotyczących dostępności i ustaleniu trzech poziomów zgodności (A, AA i AAA) WCAG stał się najlepszym i najpopularniejszym standardem dotyczącym tworzenia stron www.
Jestem jego wielką fanką, ponieważ to właśnie WCAG ułatwia projektowanie i samym swoim istnieniem zwraca uwagę na problem braku dostępności. Uzyskiwanie poziomu A, AA i AAA sprawia, że zwiększamy szanse, by nasza strona była jak najbardziej przydatna dla osób z różnymi niepełnosprawnościami.
Uwielbiam WCAG, ale jednocześnie widzę w nim potężną pułapkę, w którą wpada wielu projektantów. Bo sam standard to nie wszystko.
Wróćmy do pytania: „dla kogo jest dostępność cyfrowa”, ale poszerzmy je o kluczowe: „dla kogo właściwie jest produkt, który tworzymy?”. Choć marzę o świecie, w którym dzięki technologii niepełnosprawność nie jest żadnym ograniczeniem, to wiem, że ten świat jeszcze nie istnieje (i dużo czasu minie, zanim to się zmieni). Prawda jest bolesna: nie jesteśmy w stanie zapewnić pełnej dostępności dla każdego.
Przeprowadźmy bardzo prosty eksperyment myślowy: wyobraź sobie, że strona poświęcona wyłącznie wąskiej dziedzinie nauki, dedykowana specjalistom o bardzo zaawansowanej wiedzy, zaczyna być tworzona językiem łatwym do zrozumienia specjalnie dla osób o ograniczonej sprawności intelektualnej. Jakie są tego efekty? Taka dostępność zapewne poszerza grupę odbiorców tej strony, ale czy dotarcie do szerszej grupy było jej celem? A może uproszczenia działają na niekorzyść tych, którzy oczekują złożonych, zaawansowanych informacji? Z drugiej jednak strony: może rozwiązaniem byłby taki projekt, który przedstawiałby każdy tekst w wersji pełnej i uproszczonej? Tylko jak wpłynie to na czas tworzenia strony i na koszta?
Przyznam, że brzmi to jak eksperyment, który chciałabym sama przeprowadzić – może dzięki takim stronom lepiej bym zrozumiała zaawansowane pojęcia z fizyki kwantowej, które są dla mnie czarną magią. Ale fakty są takie, że każda strona ma swojego adresata i choć powinna być dostępna dla osób z ograniczeniami fizycznymi (na przykład z niepełnosprawnością wzrokową, bo teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie, by w zainteresowanej grupie naukowców były osoby z tym rodzajem niepełnosprawności), to ciągle istnieją bariery, których nie pokonamy.
Niestety, często spotykam się z tym, że ludzie o standardach myślą zero-jedynkowo. I choć WCAG nie jest taki (w końcu jest standardem i ma różne poziomy), to opinia, że „albo robimy dostępność na maxa albo wcale” nie raz obiła mi się o uszy.
Nie tędy droga.
Chęć „zaliczenia” wszystkich wytycznych, bez zastanowienia, kto z nich skorzysta, to tylko jedna z pułapek. Niektórzy traktują dostępność na zasadzie… narzędziowej.
Jeśli tworzysz strony www i myślisz czasem o dostępności, masz pewnie w głowie podstawy: kontrast, zmiana rozmiaru fontu. Osoby projektujące w WordPressie często załatwiają to jedną wtyczką. I ta wtyczka jest dobrym rozwiązaniem, pod warunkiem, że projekt całej strony uwzględniał dostępność. W innym wypadku to taki plaster na jątrzącą się ranę.
Kojarzysz ADĘ? Mówię o „Americans with Disabilities Act”, czyli amerykańskiej ustawie, która zakazuje dyskryminacji osób z niepełnosprawnościami. Sama ustawa ma ponad 30 lat, ale w ostatnich latach zrobiło się o niej głośno, ponieważ zaczęła też dotykać tematyki dostępności cyfrowej. ADA to ustawa, która zakazuje dyskryminacji, ale w przeciwieństwie do WCAG – nie zawiera wytycznych dotyczących projektowania. Dlatego bardzo często się mówi, że WCAG jest standardem, który pomaga zapewnić zgodność z ADĄ – ale jej nie gwarantuje.
Co to ma wspólnego z wtyczkami?
Ostatnio, gdy byłam na jednym z wykładów o dostępności cyfrowej, prowadzący zadał ze sceny bardzo ważne i trafne pytanie: „Czy widziałeś na amerykańskiej stronie wtyczkę dostępnościową? Opcje umożliwiające zmianę kontrastu lub rozmiaru czcionki?”. Nie spędzam zbyt wiele czasu w amerykańskim internecie, ale uświadomiłam sobie, że żaden z magazynów zza oceanu, który kojarzę, tej wtyczki nie ma.
Tym pytaniem prowadzący zwrócił naszą uwagę na jeden ważny aspekt dotyczący projektowania: to, co gwarantują wtyczki, w większości jest już wbudowane w przeglądarki oraz w oprogramowanie wspierające. Osoba z niepełnosprawnością korzystająca z czytnika ekranu, obsługująca internet wyłącznie z poziomu klawiatury, wykorzystująca eye-tracking, wie, jak zwiększyć rozmiar napisów. Oprogramowanie, którego używa każdy z nas, umożliwia zmiany kontrastu. Choćby Windows – otwórz okno „Ułatwienia dostępu” i sam się przekonaj, że tam jest wszystko. Lupa, filtry kolorów, motyw czerni i bieli, narrator, ustawienia efektów wizualnych – to, co robimy wtyczkami, by zapewnić dostępność, jest wbudowane w większość komputerów.
Oczywiście, wbudowanie tych funkcji w nasz produkt nie jest niczym złym – może ułatwić życie komuś, kto tylko sporadycznie korzysta z dostępności i nie zna wbudowanych narzędzi. Ale to nie może być jedyny krok, który wykonamy, w celu pełnej dostępności. Jeśli nasza strona po prostu się „rozjedzie” po powiększeniu fontu, nie stanie się ona dostępna. Jeśli czytnik ekranu nie odnajdzie się w strukturze nagłówków – nie zdaliśmy egzaminu z dostępności. Nawet jeśli mamy wtyczkę i pozornie spełniamy normy AA w WCAG.
Tworzenie dostępności cyfrowej to proces, często długotrwały. Chcąc zapewnić dostępność cyfrową, musimy dobrze poznać naszą grupę odbiorców, ale też uwzględnić osoby z ograniczeniami. Tutaj wchodzi tematyka projektowania uniwersalnego – takiego tworzenia stron www, aplikacji i innych rzeczy, by były dostępne dla jak najszerszej grupy osób, a nie by wymagały dostosowywania. Myśląc o dostępności od początku, od razu zapewniamy odpowiednie kontrasty między kolorami, sprawdzamy, czy powiększony tekst jest nadal czytelny, podajemy jasne etykiety w formularzach, zapewniamy napisy do filmów i tak dalej. Jeśli tę dostępność wprowadzamy „od początku”, to istnieje duża szansa, że część naszych odbiorców, na przykład mających problem z rozróżnianiem kolorów, od razu będzie mogła korzystać z naszego produktu, bez specjalnego oprogramowania.
Opiekując się produktem i jego dostępnością musimy mieć też na uwadze, że proces nigdy nie jest w pełni zakończony. To smutna wiadomość dla tych z nas, którzy lubią zamykać projekty. Jednakże rozwój technologii następuje w zawrotnym tempie, a moda na oprogramowania się zmienia.
Jest też dobra informacja! Zrobienie produktu jak najlepszego pod kątem dostępności ułatwi nam dbanie o niego! Strona www o prawidłowej strukturze lub przemyślana aplikacja po prostu jest łatwiejsza w nanoszeniu poprawek. Ale nie oszukujmy się – w dostępności zawsze można zrobić coś lepiej. I warto do tego lepiej dążyć, organizując audyty, słuchając odbiorców, tworząc ankiety, prosząc o wypowiedź osoby z różnymi trudnościami. Niech dostępność rozwija się razem z projektem, a nowe pomysły i ulepszenia w naturalny sposób są wprowadzane w kolejne etapy rozwoju.
O audytowaniu pod kątem dostępności cyfrowej musimy pamiętać zwłaszcza w przypadku produktów, które rozwijają się bardzo dynamicznie. Może się okazać, że wraz z którąś zmianą, na przykład nasza strona, choć ciągle spełniająca wytyczne WCAG, przestała być dostępna. Nowa podstrona, klasa, wtyczka czy inna funkcjonalność zepsuły sterowanie wyłącznie za pomocą klawiatury. Albo osadzona ramka z filmem, który tak fajnie wygląda i prezentuje na przykład sprzedawany przez nas produkt, nie posiada audiodeskrypcji, sprawiając, że choć wszystko inne działa, to najważniejszy element – opis naszej oferty – staje się niedostępny. Tak, jak zmienia się nasza strona czy nasz produkt, tak też może zmieniać się grupa odbiorców. Dlatego zawsze warto wracać do podstawowego pytania: dla kogo tworzymy?
Choć przeprowadzanie audytu po dosłownie każdej zmianie jest niemożliwe, można podjąć współpracę z firmą, która ma doświadczenie w nadzorowaniu dostępności. Może zaproponuje adekwatny do zmian terminarz audytów? Albo inne, automatyczne rozwiązanie, które pomoże zapanować nad kolejnymi zmianami?
Zapewnienie dostępności cyfrowej osobie z niepełnosprawnością jest jednocześnie łatwe i bardzo trudne. Łatwe, ponieważ istnieją konkretne wytyczne, do których należy się stosować. Istnieje WCAG i ADA. W sieci znajdziesz oprogramowanie do automatycznego audytu. W końcu – zawsze możesz zainstalować wtyczkę. Jednak zrobienie prawdziwej dostępności cyfrowej jest naprawdę złożonym procesem. Procesem, którego nie należy się bać, ale który wymaga od nas myślenia o dostępności jako o elemencie projektu, a nie liście „do odhaczenia”. A taka zmiana paradygmatu bywa naprawdę męcząca, choć późniejsze efekty są warte włożonego wysiłku. W końcu dzięki dostępności cyfrowej nie tylko czynimy świat lepszym, ale też zwiększamy bazę naszych potencjalnych klientów.